Dziś poznacie trochę Agnieszkę chrześcijankę. Religijną, niereligijną, taką skomplikowaną, ale wierzącą… W co? No, kawałek będzie poniżej. Może w przyszłości będzie takich kawałków więcej.
Pamiętam młodość i procesję z palmami ulicą Grodzką od kościółka świętego Idziego do bazyliki dominikanów w Krakowie. Zwłaszcza śpiew: “Hosanna Filio David”. Pamiętam obecną w tym radość i nadzieję. Zawsze wolałam te biblijne nawiązania niż konkursy “palm” i nerwowe przygotowania kulinarno-porządkowe do Wielkanocy…
Dziś nie pójdzie procesja. Mam mieszane uczucia. Oczywiście, rozumiem smutek tych, którzy tak przeżywają Niedzielę Palmową, zwłaszcza tych, którzy są podobni do mnie sprzed tych nastu lat. Czuję jednocześnie… jak by to nazwać… jakiś rodzaj spokoju, płynącego z poczucia, że inni z powodu trudnych okoliczności uczestniczą teraz w mojej Niedzieli Palmowej. W takiej, która już i rok temu nie była na żadnej procesji, bo po drodze straciła w kościele bezpieczny dom.
A jednak nie jest tak, że żadnej Niedzieli Palmowej dla mnie nie było ani nie ma. Jest. I dzisiaj od rana myślę, czym jest dla mnie DZISIAJ. Dokładnie tak: dzisiaj, 5 kwietnia 2020 roku.
Słucham od rana Kultu i gdy Spotify podał mi “Hej, czy nie wiecie”, przeżyłam niemal objawienie, no, powiedzmy moment “aha!”.
Posłuchajcie: https://www.youtube.com/watch?v=Vx-5yDZPbh4
Wędrowny charyzmatyk z prowincji (“prowincja” to eufemizm) wjeżdża na osiołku do stolicy. Stolicy umęczonej okupacją, ale jednak stolicy ze Świątynią, z kapłanami, kultem. Stolicy rzymskiej prowincji też. I nagle ktoś uświadamia sobie: “hej, to nie kapłani, to nie Piłat, to nie cezar ma władzę na świecie” i zaczyna krzyczeć: “Hosanna Synowi Dawida”. Pragnę wierzyć, że choć jeden taki był. A może jedna?
Inni… nie wiem, w co wierzą, co myślą, ale ufam, że nie jest to sarkazm, tylko dowód nadziei! Jest inna władza, niż ta, której doświadczają na co dzień. Pamiętacie Dawida? Niepozornego, choć pięknego rudowłosego pastuszka? Jego “syn” jest tymże właśnie: kimś bardzo ludzkim, wcale nie najbardziej ach i och w dziejach tego, kto do Jerozolimy wjeżdżał. Jest wędrownym nauczycielem i uzdrowicielem z prowincji. Ale na chwilę Jerozolima odkrywa, że ci, którzy “wyrywali sobie ścierwo zębami
grozili sobie karabinami
podawali sobie z uśmiechem dłonie
siadali na tronie w koronie
chodzili po sobie butami
jeździli po sobie czołgami”
NIE MAJĄ WŁADZY NA ŚWIECIE!
Mało co mnie porusza tak, jak dobrze sprawowana liturgia, i w dobrze sprawowanej liturgii są te dwie Ewangelie i dwa momenty: o “nie macie władzy na świecie”, gdy Jezus wjeżdża do Jerozolimy, i o tym, jak Piłat z Herodem podali sobie dłonie, jak Sanhedryn rękoma “bezbożnych” przejechał Jezusa czołgami… Zawsze uczestnicząc w tej liturgii miałam poczucie bycia uczestniczką czegoś o największej wadze. Właśnie pomiędzy “Hosanna” a “Wykonało się”.
Co biorę sobie dzisiaj z ostatniej niedzieli przed Niedzielą Zmartwychwstania?
Ulgę, że to nie musi być “Niedziela Palmowa” jak w ludowym przeżywaniu, że to jest “Niedziela Męki Pańskiej”, co jest oksymoronem, a cudownie wyraża coś istotowego z chrześcijaństwa: pamiątka zmartwychwstania (niedzielna Eucharystia) jest ten jeden raz w roku tak wyraźnie pamiątką męki. No bo przecież zawsze jest o całym Chrystusie i o całych dziejach i całym świecie (stąd tak nie lubię “intencji mszalnych”, skoro właśnie Eucharystia jest zawsze o CAŁOŚCI).
Nadzieję, że “nie mają władzy na świecie”. Choć to może być tylko przebłysk, chwila, mgnienie wiosny, ale jednak powracające. I że mogą nie mieć władzy nad moim sercem: dyktatorzy, świeccy i religijni tyrani, a także wszyscy, którzy mnie kiedykolwiek skrzywdzili, wykorzystując przewagę siły. To nie oni, to nie one, mają władzę na świecie.
Ciszę i zadumę nad tym, że między początkiem dzisiejszej liturgii a wydarzeniami Wigilii Paschalnej, w nocy z kolejnej soboty na niedzielę… między “dziś” a “za tydzień” przypomnimy sobie jakoś, jako wspólnota chrześcijan, WSZYSTKO. Wszystko, którym zawsze jest Chrystus i cały świat w Nim, ale co trudno zawsze aktywnie pamiętać: stworzenie, dzieje miłości Boga i świata, uwyraźnienie tej miłości w Jezusie, który stał się Chrystusem (Chrystusie, który narodził się w Jezusie), nadzieję, jej upadek i chwałę… To wszystko właśnie się zaczyna na nowo.
Ulgę, że nie trzeba kupować czy robić palm, że nie trzeba (przynajmniej w naszym religijno-niereligijnym domu) wykonać żadnych tradycyjnych rytuałów, by ta Wielkanoc i tak się zadziała!
Przypomnienie, że to wszystko zawsze jest w moim dzisiaj, w moim teraz. Dziś 13 rocznica utraty mojego pierwszego dziecka (wtedy był to Wielki Czwartek), dziś dzień po tym, jak dokonałam jakiegoś ważnego przełomu w zdrowieniu z dawnej traumy, dziś dzień, kiedy jesteśmy z rodziną w domu i będzie trochę fajnie, trochę ciężko. Dziś jest dziś i właśnie w tym dziś to wszystko się dzieje, także ta Liturgia, na której nie jestem ciałem, nie widzę i nie słyszę, ale jest.
Moc. Moc Boga, moc Chrystusa, moc, do której mogę mieć przystęp. Nie umiem tego opowiedzieć, ale dla mnie to jest święto Mocy. Uwalniającej od władców świata, nawet jeśli za kilka dni zatriumfują, to ich zwycięstwo jest pozorne.