Felieton 3. Płynie

“Czas użyteczny należy rozumieć, że dla niewiedzącego lub niemogącego działać nie płynie”

To nie buddyjski koan, lecz jedyny kanon, jaki kilkanaście lat po studiach umiem na pamięć, z Kodeksu Prawa Kanonicznego. Nie chcę Wam psuć zabawy, może sami zrozumiecie, o co w nim chodzi, i do czego służył w zamyśle prawodawcy (odpowiedzcie w komentarzu, jeśli chcecie).

Wspomnienie tego niezręcznie przetłumaczonego z łaciny kanonu pozwala mi, zapewne zupełnie wbrew intencjom “Prawodawcy”, oderwać się od zobowiązań i reguł, a pójść myślą za tym, jak w ogóle można czas rozumieć i czy to możliwe, że nie płynie.

Ależ by było, gdyby czas naprawdę nie płynął wtedy, gdy nie wiemy albo nie możemy działać! Stop klatka, mamy czas się nauczyć, przygotować i być w stanie sprostać każdemu wyzwaniu, dopiero wtedy zaczyna płynąć!

A tymczasem…

Jeszcze nasze okręty nie powróciły z Winlandii.

Jeszcze przed nami przełęcz św. Gotharda.

Musimy zmylić straże na pustyni Thor,

przebić się kanałami do Śródmieścia,

znaleźć dojście do króla Haralda Osełki

i czekać na upadek ministra Fouche.

I tak dalej, zajrzyjcie do jednego z moich najdroższych wierszy mojej ulubionej Noblistki (“Rozpoczęta opowieść”).

Nie jesteśmy gotowi. Ja nigdy nie jestem gotowa na święta, no przynajmniej odkąd mam rodzinę. Kartki niewysłane, dom nieposprzątany, nawrócenie ciągle jeszcze przede mną, no i jak ogarnąć wszystkie sprawy kulinarne nie zaniedbując duchowych albo na odwrót? 

Nie jesteśmy gotowi. Nawet rzeczy planowane i wyczekiwane przychodzą zwykle inaczej, niż się spodziewamy (i czasem bardzo dobrze, bo przynajmniej ja spodziewam się zwykle katastrof i porażek).

Nie jesteśmy gotowi. Rządy, jakkolwiek próbowałyby zakłamywać rzeczywistość, nie były gotowe na pandemię.

Nie jesteśmy gotowi, choćby nasze relacje z rodziną były od lat budowane na miłości i zrozumieniu, choćbyśmy byli poukładani wewnętrznie i zdrowi, nie jesteśmy gotowi ot tak przestawić się na życie w świecie tak innym niż dotychczas. I piszę to ja, która “siedziałam w domu” już od pół roku, z powodu choroby. Nic nie uczyniło mnie gotową na to, że gdy dwa dni temu zobaczyłam koło domu motyla, moją pierwszą myślą było: “czy zachowuję 2 metry dystansu od niego?”…

Ja to nawet latami nie byłam gotowa, by zacząć coś regularnie pisać (choć bardzo chciałam i próbowałam), aż postanowiłam, że – niezależnie, czy i co uda mi się stworzyć w inne dni – co czwartek tu coś napiszę. I taki felieton będzie lepszy, gorszy, ciekawszy, mniej ciekawy. Ale będzie co czwartek. Tak właśnie w cotygodniowej, zmiennej realności.

Nie jesteśmy gotowi, ale jesteśmy. Czas płynie konsekwentnie na dobre i złe, i nawet jeśli w przeżywaniu wydarzeń religijnych jest cykliczny (jak pisał Eliade), co warto wspomnieć w przeddzień Wielkanocy… to jednak zawsze jest osadzony w naszym tu i teraz. Które po prostu jest.

A JESTEM jest imieniem Boga (zob. Wj 3,14).

A BYCIE po prostu jest i tylko tam możemy coś wiedzieć i coś zdziałać.

Tylko dzisiaj. Tylko teraz.

Mimo natłoku myśli, emocji, które często mnie zalewają i próbują przekonać, że nigdy nie miną, komunikatów, zadań, wspomnień, obaw czy marzeń jestem tu i teraz. I uczę się to odkrywać. I to czasem wydaje się straszne, a czasem piękne, ale jakiekolwiek by się nie wydawało zawsze jest.

Jeśli chcecie, przyjmijcie ode mnie takie właśnie życzenia: by choć przez chwilę (ale teraz, nie kiedyś tam) zaakceptować to, że jesteście („jestem, no jestem”). I jeśli szukacie Boga, to spróbować zaufać, że właśnie tu jest.

Cokolwiek mówi prawo kanoniczne, to najużyteczniejszy jest ten czas, który płynie.                   

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s