Felieton 4. Spróbuję

    9 kwietnia Facebook wypomniał mi, że 6 lat temu po raz pierwszy oblałam egzamin na prawo jazdy. Było to bardzo przyjemne wspomnienie. Nie, egzaminu nie wspominam dobrze. Poszło mi fatalnie i jeszcze egzaminator na mnie krzyczał, a potem obraził się, że mu powiedziałam, że nie powinien ma mnie krzyczeć.

    Dlaczego to przyjemne wspomnienie? Dla mnie, wiecznie najlepszej uczennicy, konfrontacja z materią, która nie wychodzi tak dobrze, jak nauka angielskiego, historii czy matematyki, zawsze była bolesna. Przychodziła na w-fie i plastyce i jakoś sobie z nią radziłam, ale też niewiele od tego zależało. Tymczasem prawa jazdy potrzebowałam. Bardzo chciałam je zdać. A nauka ogarniania zwłaszcza techniki jazdy, synchronizowania obserwacji, decyzji, ruchów kończyn itp. była dla mnie dużym wyzwaniem. Nie zdałam raz, drugi i trzeci. Potem czwarty i piąty też. Każdy egzamin był inny, pozwalam sobie już nie wracać do nich pamięcią. A za szóstym podejściem zdałam. Mimo ogromnych trudności, porażek i zwątpień nie poddałam się.

    No i jeżdżę. Po kilku latach czuję się dość dobrą kierowczynią. Ba, w obsłudze skrzyni biegów czuję się mistrzynią, jeżdżę bardzo ekonomicznie i płynnie. A pomyśleć, że zaraz po egzaminie sądziłam, że jedynym ratunkiem jest dla mnie automat, na który… na szczęście nie było nas stać. Na szczęście, bo czemu miałabym się poddać i szukać ratunku w czymś zewnętrznym, kiedy dałam radę się nauczyć?

    Mam wrażenie, że już od pierwszych lat edukacji o wiele większe znaczenie przypisuje się temu, co się umie i do czego ma się talent (albo wręcz: czego się nie umie i do czego nie ma), niż samemu uczeniu się. Większość zajęć i prac szkolnych jest nastawionych na wynik, a obecność ocen cyfrowych tylko to wzmacnia. Pamiętam, że często uczyłam się “algorytmu” wykonywania zadania i potem już niczego się nie uczyłam. Dopiero pod koniec liceum nauczyłam się ryzykować podczas pisania prac z mojego ukochanego języka polskiego. Napisałam kilka prac zupełnie nieszablonowych i mądra nauczycielka nie postawiła mi za nie ocen, tylko powiedziała: “to bardzo ciekawe, ale nie spełnia kryteriów, o jakie chodziło; napisz jeszcze taką, jaka miała być, a ocenimy obie”. Pamiętam też, że bardzo wcześnie poddałam się w mojej edukacji plastycznej. W IV albo V klasie “dowiedziałam się, że nie mam zdolności” i od tej pory prace za mnie wykonywała “utalentowana” koleżanka. Obecnie żałuję, że rysowanie mnie przeraża. Wiem jednak, że mogłabym się nauczyć nawet teraz i może kiedyś to zrobię.

    Nastawienie na wzrost (po ang. growth mindset) jest jednym z czynników ułatwiających zmianę, rozwój, uczenie się. Przekonania jak “nie mam talentu”, “jestem dobry w…”, “nie znam się na…”, “opanowałem już cały…” nie są nastawione na zmianę, na rozwój. Hamują nas z powodu lęku (przed utratą status quo albo przed zbłaźnieniem się, porażką, “katastrofą”, jaką możemy spowodować, jeśli nam nie wyjdzie), a czasem z powodu ograniczającego samozadowolenia, które ignoruje przestrzeń do rozwoju. Nastawienie na wzrost mówi z kolei: “jeszcze mi to nie wychodzi”, “uczę się”, “kilka razy mi nie wyszło, ale próbuję kolejny raz”. Pisałam już o tym trochę w felietonie 2.

    To bardzo dzielne i dobre próbować. Zarówno gdy chodzi o poprawę niezdanego egzaminu, jak i o umiejętności akademickie, ale chyba jeszcze bardziej, gdy chodzi o relacje: z innymi i z samą/samym sobą. Dla mnie prócz nastawienia na wzrost wyzwaniem jest jeszcze: “wybaczanie sobie, że nie wiedziałam tego, co wiem teraz”. Tak, chyba dla mnie osobiście to wyzwanie największe, by się nie rozliczać, nie analizować w nieskończoność, co można było zrobić lepiej (“a gdybym wrzuciła ten kierunkowskaz”?, “a gdybym użyła innego słowa”, “trzeba było zapytać wprost”).

    Umiejętność wybaczania sobie, że się wcześniej lepiej nie umiało albo działało w błędnym przekonaniu, jest chyba niezbędna, by w wolności i bez lęku o utratę własnego ja podjąć decyzję: “nie będę tego kontynuowała”, “zmieniam plan”, “spróbuję inaczej”. Nie dlatego że się nie nadaję albo nie jestem dość dobra. Dlatego że widzę, że coś mi nie służy, że widzę, że lepiej będzie zrobić inaczej albo co innego. 

    Nastawienie na rozwój i umiejętność wybaczania sobie łączą nas z życiem, które płynie.

    Życie płynie.

Felieton 3. Płynie

“Czas użyteczny należy rozumieć, że dla niewiedzącego lub niemogącego działać nie płynie”

To nie buddyjski koan, lecz jedyny kanon, jaki kilkanaście lat po studiach umiem na pamięć, z Kodeksu Prawa Kanonicznego. Nie chcę Wam psuć zabawy, może sami zrozumiecie, o co w nim chodzi, i do czego służył w zamyśle prawodawcy (odpowiedzcie w komentarzu, jeśli chcecie).

Wspomnienie tego niezręcznie przetłumaczonego z łaciny kanonu pozwala mi, zapewne zupełnie wbrew intencjom “Prawodawcy”, oderwać się od zobowiązań i reguł, a pójść myślą za tym, jak w ogóle można czas rozumieć i czy to możliwe, że nie płynie.

Ależ by było, gdyby czas naprawdę nie płynął wtedy, gdy nie wiemy albo nie możemy działać! Stop klatka, mamy czas się nauczyć, przygotować i być w stanie sprostać każdemu wyzwaniu, dopiero wtedy zaczyna płynąć!

A tymczasem…

Jeszcze nasze okręty nie powróciły z Winlandii.

Jeszcze przed nami przełęcz św. Gotharda.

Musimy zmylić straże na pustyni Thor,

przebić się kanałami do Śródmieścia,

znaleźć dojście do króla Haralda Osełki

i czekać na upadek ministra Fouche.

I tak dalej, zajrzyjcie do jednego z moich najdroższych wierszy mojej ulubionej Noblistki (“Rozpoczęta opowieść”).

Nie jesteśmy gotowi. Ja nigdy nie jestem gotowa na święta, no przynajmniej odkąd mam rodzinę. Kartki niewysłane, dom nieposprzątany, nawrócenie ciągle jeszcze przede mną, no i jak ogarnąć wszystkie sprawy kulinarne nie zaniedbując duchowych albo na odwrót? 

Nie jesteśmy gotowi. Nawet rzeczy planowane i wyczekiwane przychodzą zwykle inaczej, niż się spodziewamy (i czasem bardzo dobrze, bo przynajmniej ja spodziewam się zwykle katastrof i porażek).

Nie jesteśmy gotowi. Rządy, jakkolwiek próbowałyby zakłamywać rzeczywistość, nie były gotowe na pandemię.

Nie jesteśmy gotowi, choćby nasze relacje z rodziną były od lat budowane na miłości i zrozumieniu, choćbyśmy byli poukładani wewnętrznie i zdrowi, nie jesteśmy gotowi ot tak przestawić się na życie w świecie tak innym niż dotychczas. I piszę to ja, która “siedziałam w domu” już od pół roku, z powodu choroby. Nic nie uczyniło mnie gotową na to, że gdy dwa dni temu zobaczyłam koło domu motyla, moją pierwszą myślą było: “czy zachowuję 2 metry dystansu od niego?”…

Ja to nawet latami nie byłam gotowa, by zacząć coś regularnie pisać (choć bardzo chciałam i próbowałam), aż postanowiłam, że – niezależnie, czy i co uda mi się stworzyć w inne dni – co czwartek tu coś napiszę. I taki felieton będzie lepszy, gorszy, ciekawszy, mniej ciekawy. Ale będzie co czwartek. Tak właśnie w cotygodniowej, zmiennej realności.

Nie jesteśmy gotowi, ale jesteśmy. Czas płynie konsekwentnie na dobre i złe, i nawet jeśli w przeżywaniu wydarzeń religijnych jest cykliczny (jak pisał Eliade), co warto wspomnieć w przeddzień Wielkanocy… to jednak zawsze jest osadzony w naszym tu i teraz. Które po prostu jest.

A JESTEM jest imieniem Boga (zob. Wj 3,14).

A BYCIE po prostu jest i tylko tam możemy coś wiedzieć i coś zdziałać.

Tylko dzisiaj. Tylko teraz.

Mimo natłoku myśli, emocji, które często mnie zalewają i próbują przekonać, że nigdy nie miną, komunikatów, zadań, wspomnień, obaw czy marzeń jestem tu i teraz. I uczę się to odkrywać. I to czasem wydaje się straszne, a czasem piękne, ale jakiekolwiek by się nie wydawało zawsze jest.

Jeśli chcecie, przyjmijcie ode mnie takie właśnie życzenia: by choć przez chwilę (ale teraz, nie kiedyś tam) zaakceptować to, że jesteście („jestem, no jestem”). I jeśli szukacie Boga, to spróbować zaufać, że właśnie tu jest.

Cokolwiek mówi prawo kanoniczne, to najużyteczniejszy jest ten czas, który płynie.                   

Hej, czy nie wiecie? Czyli „Niedziela Palmowa”

Dziś poznacie trochę Agnieszkę chrześcijankę. Religijną, niereligijną, taką skomplikowaną, ale wierzącą… W co? No, kawałek będzie poniżej. Może w przyszłości będzie takich kawałków więcej.

Pamiętam młodość i procesję z palmami ulicą Grodzką od kościółka świętego Idziego do bazyliki dominikanów w Krakowie. Zwłaszcza śpiew: “Hosanna Filio David”. Pamiętam obecną w tym radość i nadzieję. Zawsze wolałam te biblijne nawiązania niż konkursy “palm” i nerwowe przygotowania kulinarno-porządkowe do Wielkanocy…

Dziś nie pójdzie procesja. Mam mieszane uczucia. Oczywiście, rozumiem smutek tych, którzy tak przeżywają Niedzielę Palmową, zwłaszcza tych, którzy są podobni do mnie sprzed tych nastu lat. Czuję jednocześnie… jak by to nazwać… jakiś rodzaj spokoju, płynącego z poczucia, że inni z powodu trudnych okoliczności uczestniczą teraz w mojej Niedzieli Palmowej. W takiej, która już i rok temu nie była na  żadnej procesji, bo po drodze straciła w kościele bezpieczny dom.

A jednak nie jest tak, że żadnej Niedzieli Palmowej dla mnie nie było ani nie ma. Jest. I dzisiaj od rana myślę, czym jest dla mnie DZISIAJ. Dokładnie tak: dzisiaj, 5 kwietnia 2020 roku.

Słucham od rana Kultu i gdy Spotify podał mi “Hej, czy nie wiecie”, przeżyłam niemal objawienie, no, powiedzmy moment “aha!”. 

Posłuchajcie: https://www.youtube.com/watch?v=Vx-5yDZPbh4

Wędrowny charyzmatyk z prowincji (“prowincja” to eufemizm) wjeżdża na osiołku do stolicy. Stolicy umęczonej okupacją, ale jednak stolicy ze Świątynią, z kapłanami, kultem. Stolicy rzymskiej prowincji też. I nagle ktoś uświadamia sobie: “hej, to nie kapłani, to nie Piłat, to nie cezar ma władzę na świecie” i zaczyna krzyczeć: “Hosanna Synowi Dawida”. Pragnę wierzyć, że choć jeden taki był. A może jedna?

Inni… nie wiem, w co wierzą, co myślą, ale ufam, że nie jest to sarkazm, tylko dowód nadziei! Jest inna władza, niż ta, której doświadczają na co dzień. Pamiętacie Dawida? Niepozornego, choć pięknego rudowłosego pastuszka? Jego “syn” jest tymże właśnie: kimś bardzo ludzkim, wcale nie najbardziej ach i och w dziejach tego, kto do Jerozolimy wjeżdżał. Jest wędrownym nauczycielem i uzdrowicielem z prowincji. Ale na chwilę Jerozolima odkrywa, że ci, którzy “wyrywali sobie ścierwo zębami

grozili sobie karabinami

podawali sobie z uśmiechem dłonie

siadali na tronie w koronie

chodzili po sobie butami

jeździli po sobie czołgami”

NIE MAJĄ WŁADZY NA ŚWIECIE!

Mało co mnie porusza tak, jak dobrze sprawowana liturgia, i w dobrze sprawowanej liturgii są te dwie Ewangelie i dwa momenty: o “nie macie władzy na świecie”, gdy Jezus wjeżdża do Jerozolimy, i o tym, jak Piłat z Herodem podali sobie dłonie, jak Sanhedryn rękoma “bezbożnych” przejechał Jezusa czołgami… Zawsze uczestnicząc w tej liturgii miałam poczucie bycia uczestniczką czegoś o największej wadze. Właśnie pomiędzy “Hosanna” a “Wykonało się”.

Co biorę sobie dzisiaj z ostatniej niedzieli przed Niedzielą Zmartwychwstania?

Ulgę, że to nie musi być “Niedziela Palmowa” jak w ludowym przeżywaniu, że to jest “Niedziela Męki Pańskiej”, co jest oksymoronem, a cudownie wyraża coś istotowego z chrześcijaństwa: pamiątka zmartwychwstania (niedzielna Eucharystia) jest ten jeden raz w roku tak wyraźnie pamiątką męki. No bo przecież zawsze jest o całym Chrystusie i o całych dziejach i całym świecie (stąd tak nie lubię “intencji mszalnych”, skoro właśnie Eucharystia jest zawsze o CAŁOŚCI).

Nadzieję, że “nie mają władzy na świecie”. Choć to może być tylko przebłysk, chwila, mgnienie wiosny, ale jednak powracające. I że mogą nie mieć władzy nad moim sercem: dyktatorzy, świeccy i religijni tyrani, a także wszyscy, którzy mnie kiedykolwiek skrzywdzili, wykorzystując przewagę siły. To nie oni, to nie one, mają władzę na świecie.

Ciszę i zadumę nad tym, że między początkiem dzisiejszej liturgii a wydarzeniami Wigilii Paschalnej, w nocy z kolejnej soboty na niedzielę… między “dziś” a “za tydzień” przypomnimy sobie jakoś, jako wspólnota chrześcijan, WSZYSTKO. Wszystko, którym zawsze jest Chrystus i cały świat w Nim, ale co trudno zawsze aktywnie pamiętać: stworzenie, dzieje miłości Boga i świata, uwyraźnienie tej miłości w Jezusie, który stał się Chrystusem (Chrystusie, który narodził się w Jezusie), nadzieję, jej upadek i chwałę… To wszystko właśnie się zaczyna na nowo.

Ulgę, że nie trzeba kupować czy robić palm, że nie trzeba (przynajmniej w naszym religijno-niereligijnym domu) wykonać żadnych tradycyjnych rytuałów, by ta Wielkanoc i tak się zadziała!

Przypomnienie, że to wszystko zawsze jest w moim dzisiaj, w moim teraz. Dziś 13 rocznica utraty mojego pierwszego dziecka (wtedy był to Wielki Czwartek), dziś dzień po tym, jak dokonałam jakiegoś ważnego przełomu w zdrowieniu z dawnej traumy, dziś dzień, kiedy jesteśmy z rodziną w domu i będzie trochę fajnie, trochę ciężko. Dziś jest dziś i właśnie w tym dziś to wszystko się dzieje, także ta Liturgia, na której nie jestem ciałem, nie widzę i nie słyszę, ale jest.

Moc. Moc Boga, moc Chrystusa, moc, do której mogę mieć przystęp. Nie umiem tego opowiedzieć, ale dla mnie to jest święto Mocy. Uwalniającej od władców świata, nawet jeśli za kilka dni zatriumfują, to ich zwycięstwo jest pozorne.

Felieton 2. Nie wiem

    Nie wiem.

    Nie mam pomysłu, jak to rozwiązać.

    Tak, widzę, że mi nie wyszło.

    Tak, skrzywdziłam.

    Tak, popełniłam błąd.

    Uczę się.

    Jeszcze nie wiem.

    Może Ty masz pomysł?

    Przepraszam.

    Słuchaj, pomyliłam się, czy możemy omówić to jeszcze raz? Proszę.

    Wszyscy się teraz uczą. Zalewa mnie potok reklam webinariów, kursów online, znajomi udostępniają rekolekcje, artykuły. Dzieci mają się uczyć zdalnie, nauczyciele wysyłają im zadania, prowadzą lekcje online. Cała Polska uczy dzieci, niestety nawet TVP próbuje.

    Dużo myślę o uczeniu się i odkrywam, jak mało kto z nas nauczył się mówić, że nie wie, że przeprasza, że nie ma pomysłu, jak coś naprawić? Owszem, od najmłodszych lat, w domu i przedszkolu “uczy się” dzieci przepraszać. Pokazuje się im, kiedy mają to zrobić, egzekwuje. Nie uczy się jednak prawie nigdy autentycznie zobaczyć drugiej osoby i naprawdę pojednać. Jeden przedszkolak przeprasza, drugi musi (!) wybaczyć, muszą sobie podać rękę. Tak rzadko, tak mało kto naprawdę uczy się robić to autentycznie, uczy się empatii.

    Ale możemy się uczyć. Każde “nie wiem” może być “jeszcze nie wiem”. Tylko dużo trzeba się wcześniej od-uczyć. Od-uczyć świata, w którym błąd jest czymś strasznym. W którym ten, kto skrzywdził, zasługuje tylko na karę. W którym skrzywdzonemu wmawia się, że nic się nie stało.

    Strasznie dużo się uczę. Choć prawie nie czytam. Nie oglądam webinariów. Nie uczestniczę w rekolekcjach. Nie przeglądam nawet kursów online.

Choć tak dawno wyszłam z przedszkola, to właśnie teraz się uczę, że “nie umiem” i “przepraszam”, a zwłaszcza “wybaczam” mają wielką moc. A czego Ty jeszcze nie umiesz?

Felieton 1: Człowiek

“To pytanie sprawdza, czy jesteś człowiekiem”, a obok jakieś potworne litery i cyfry do odszyfrowania. Czasem tylko oświadczenie, co wydaje się łatwiejsze, jeżeli nie jesteśmy Sheldonem Cooperem. Doktorem Sheldonem Cooperem.

Nienawidzę tych cyferek i literek. Bardzo mnie odczłowieczają, skoro muszę podejmować wielokrotne próby, by dobrze je przepisać. Bardziej okazuję się człowiekiem, gdy jestem otoczona bliskimi: wołam córkę i męża i we troje próbujemy udowodnić systemowi moje człowieczeństwo, znacznie skuteczniej.

Czy jestem człowiekiem, tylko jeśli umiem dobrze rozpoznawać złośliwie rozmazane litery i cyfry? Dla wielu to pewnie łatwiejsze niż dla mnie, skorzystam tu więc z mojej słabości, by pokazać mistrzom captchy, że można nie móc. Staję po stronie tych, którzy czytać nie mogą albo nie potrafią: bo nie widzą, niedowidzą, nie znają żądanego alfabetu, mają dysgrafię albo wieczne wątpliwości – jak ja – i przeraża ich konieczność odszyfrowywania sensów bez sensu.

Captche bowiem nie mają sensu. Mają znaczenie, to znaczy wpływ: pozwalają przeczytać tekst w czasopiśmie internetowym, dopuszczają do jakiegoś kręgu wtajemniczenia lub wpływu. Nie mają jednak własnego sensu. Mój mózg buntuje się przeciw czytaniu rzeczy bez sensu i pisaniu bez sensu. Nie dość, że to rozmazany bełkot, to mam go jeszcze powielać?

A może jednak bycie człowiekiem wymaga od nas przebijania się przez zaporę rozmazanego bełkotu? Czasem metodą prób i błędów, czasem wzywając na pomoc posiłki, wpatrujemy się w te mazy i gdy tylko uda się nam z nimi rozprawić, wychodzimy na światło…

Rozmarzyłam się na chwilę, myśląc o wychodzeniu na światło. Siedzę bowiem w domu, wychodzę wieczorem na spacer, by uniknąć wpadania na ludzi. Miewam swoje trudności, ale zazwyczaj lubiłam spotykać ludzi. Często uśmiechałam się do mijanych osób, z czego zdawałam sobie sprawę dopiero, gdy ktoś uśmiechał się do mnie szeroko i zauważałam, że moje mięśnie twarzy już wygięły mi usta w górę, że to chyba ja byłam tą pierwszą. Teraz, jak już spotkam ludzi, zauważam, że oddalamy się, odwracamy głowy, unikamy kontaktu, nawet wzrokowego. Ja noszę maskę, a zatem nic nie pomoże uśmiechanie się…

Pocieszam się myślą, że izoluję się nie antyspołecznie, ale prospołecznie. Noszę maskę, by zmniejszyć ryzyko, że na kogoś kichnę, kaszlnę, opluję go mówiąc, albo że dotknę twarzy, a potem przeniosę wirusa (którego nie wiem, czy mam, a sprawdzić nie mogę) na klamkę i ktoś go zabierze. Czy jestem człowiekiem, czy zagrożeniem? A może to wcale nie alternatywa?

“Każdy bywa czasem groźny”, powiedziała niedawno (choć jeszcze przed pandemią, a zatem eony temu) moja mądra Córka. Może niesłusznie utożsamiliśmy człowieczeństwo z tym, co dobre,a przynajmniej pożądane. “Bądźże człowiekiem, daj odpisać”, “co z ciebie za człowiek, nie pożyczysz stówki?”. Może bycie człowiekiem to także i to, że możemy być groźni, i musimy jakoś z tym żyć?

Tak, inni także mogą być groźni dla nas. Lęk wyostrza nasze postrzeganie w taki sposób, by z rozmazanych znaków odczytywać zagrożenie. W reakcji limbicznej słyszymy lepiej niskie tony, trudniej rozszyfrowujemy ludzkie głosy. Wyrazy twarzy, które w poczuciu bezpieczeństwa uznalibyśmy za neutralne czy przyjazne, wydają się nam zagrażające. By poczuć się bezpiecznie, jedni świadomie się zbroją, inni starają się nie popełniać błędów, jeszcze inni unikają kontaktów, a może wręcz przeciwnie: zbierają wokół siebie grupę, najlepiej z charyzmatycznym, silnym liderem, a optymalnie z nadprzyrodzonym pokwitowaniem. 

    A potem tracimy te podpory. Lider okazuje się żyć inaczej, niż głosił. A może okazuje się słaby? Może odkrywamy, że krzywdził. My sami, nawet pilnując się, kontrolując emocje i zachowania, popełniamy błędy i coś tracimy. A może nie popełniamy błędów za cenę unikania życia? A życie próbuje się wedrzeć, przebić przez rozmazany bełkot i postawić nas w świetle.

Jestem człowiekiem. Chcę dobra. Chcę wykraczać poza rozmazany bełkot i żyć w prawdzie. Chcę być z innymi, bez masek, bez broni. Jednak każdy bywa czasem groźny. I słaby. Słaby i groźny to wcale nie jest dwóch ludzi.

Samoregulacja – drobny przykład z życia

Przykład samoregulacji w kryzysie

Od rana pisałam porządny dłuższy wpis o stresie, rozpoznawaniu stresorów i innych kwestiach związanych z tzw. drugim krokiem metody Shanker Self-Reg, której jestem facylitatorką. Miałam go dodać jako kolejny w moim cyklu Spokój w czasie zarazy, który zaczyna się tutaj.

Nim go skończyłam, musiałam zabrać się za parę innych spraw, a potem zaczęło mi brakować energii, dopadł mnie smutek z powodu kilku wiadomości, które do mnie dotarły.

Mimo że miałam czas na pisanie, nie miałam energii, a poczucie, że powinnam dokończyć, że zapowiedziałam to na fanpage’u, że komuś obiecałam, tylko podwyższało poziom napięcia, ale nie dodawało energii. Niebawem zrozumiałam, że mój stres jest już w tej chwili nadmierny, a ani spacer (samotny, z dala od ludzi oczywiście), ani muzyka, ani serial, ani picie wody nie redukują go na tyle, by dokończenie tamtego posta było dla mnie osiągalne bez zaciskania zębów i włączania samokontroli zamiast samoregulacji.

No i wtedy mnie oświeciło!

Postaram się świadomie zadbać o własną samoregulację w tej chwili, a potem może uda mi się tym podzielić. No więc się dzielę, bez metodycznej struktury, podziału na 5 kroków Shanker Self-Reg, bez dłuższych analiz.

Obserwuję u siebie spadek energii i wzrost napięcia. Drobne działania w celu obniżenia napięcia nie działają. Spacer mnie męczy, a nie dodaje energii. Obserwacja sporych grup ludzi na placu zabaw, pod sklepem także winduje mój poziom stresu. Liczyłam na cichy i spokojny spacer, zalecony wyraźnie przez psychoterapeutkę, a poczułam się przytłoczona i zmartwiona, że ludzie tak tłumnie wylegli na ulice. W pierwszej chwili nie skojarzyłam tego niepokoju z moją długoterminową depresją, ale po przyjściu do domu myślałam nad tym jeszcze i zdałam sobie sprawę, że u podłoża leży także wzmożony lęk społeczny, związany z depresją, na którą choruję od kilku miesięcy. Tym bardziej zatem nietrafiona była uruchomiona po powrocie do domu strategia “zadzwoń do kogoś bliskiego” – rozmowa z rodzicami, choć miła, bardzo mnie zmęczyła i przeciążyła. Tak, jestem przytłoczona, mam mało energii i nie mam na to szybkiej strategii, która spowoduje, że będę się czuć dość dobrze, by powrócić do trudniejszego posta.

Próbowałam zatem nic nie robić – ale poziom niepokoju był taki, że nie wypoczywałam.

No i wtedy właśnie dociera do mnie, że może mi pomóc pisanie. Może to opublikuję, może nie. Ale sama czynność pisania już nieraz pomagała mi obniżyć napięcie, a czasem nawet dodawała energii. 

Tak się właśnie dzieje. Gdy napięcie jest niższe, mogę także zmierzyć się ze swoim podłym krytykiem wewnętrznym, który wypomina mi “niedotrzymanie obietnicy”, “nieumiejętność kończenia tego, co zaczęłam” i tym podobne. Czuję się lepiej niż 10-20 minut temu, a zatem umiem powiedzieć mu: “STOP”. 

Sama dobrze wiem, że robię najlepsze, co mogę w tej chwili. Dbam o siebie i nie próbuję uczyć innych samoregulacji, sama działając z poziomu przymusu wewnętrznego, poczucia winy i samokontroli.

Przerywam pisanie. Robię krótki skan swoich odczuć w ciele: lekki ból głowy, silny ból w barku (od rana miałam silne tiki nerwowe w nim), napięcie w klatce piersiowej – niewielkie, ale nieustępliwe, ciężkie kończyny. Wstaję, odchodzę sprzed komputera.

Ponieważ czuję się nieco lepiej, mam siłę, by skorzystać z pomysłów, jakie sama kilka dni temu spisałam dla innych. Wybieram prysznic i okazuje się strzałem w dziesiątkę. 

Zazwyczaj biorę krótkie, chłodne prysznice, i nie rozmyślam wiele nad używanymi kosmetykami. Dziś próbuję różnych temperatur, wybieram chowany na wyjątkowe okazje peeling kawowy, wącham go kilka razy, masuję ciało. Czuję, że najwięcej napięcia jest w karku i barkach, więc polewam kark długo ciepłą wodą, jeszcze cieplejszą, i czuję ulgę. Przechodzi ból głowy.

Wychodzę z łazienki lekko uśmiechnięta. Nie, nie będę teraz kończyć tekstu o stresorach. Dokończę ten i pójdę dalej za tym, co powiedziało mi ciało, a powiedziało (intensywnie ziewając pod prysznicem), że to pora poleżeć! Nie jest takie ważne, która godzina na zegarze. Po prostu teraz potrzebuję się położyć i to zrobię.

Tak wygląda dzisiaj, niemal na żywo, moja samoregulacja.

Co się właściwie dzieje? Poziom stresu zależy od rozumienia sytuacji

Niniejszy wpis jest elementem cyklu poświęconego samoregulacji w czasie pandemii koronawirusa. Samoregulacja to w wielkim skrócie: umiejętność znajdowania spokoju i budowania odporności psychicznej dzięki regulacji energii i napięcia. Wprowadzenie do cyklu znajduje się tutaj: Spokój w czasie zarazy. Wprowadzenie do samoregulacji.

Jeżeli zaglądasz tu w dużym niepokoju, warto przed czytaniem obniżyć nieco poziom stresu. Kilka podpowiedzi na tu i teraz znajdziesz w moim poście: Redukcja stresu tu i teraz.

    “Spokój rodzi spokój” to myśl Stuarta Shankera, twórcy metody samoregulacji, którą często się inspiruję – szczególnie we własnym, codziennym życiu. Jako certyfikowana facylitatorka metody Shanker Self-Reg uczę tego także innych. W niniejszym cyklu wpisów korzystam z inspiracji samoregulacją, ale także innymi podejściami i narzędziami, aby wesprzeć Was w znalezieniu spokoju w trudnej sytuacji izolacji społecznej, zagrożenia wirusem, licznych zmian w codziennym funkcjonowaniu.

    W tym odcinku: 

  • Posłużę się “obserwacją”, aby uruchomić kreatywność w szukaniu rozwiązań, a nie wpadaniu w ciąg czarnych myśli.
  • Pokażę, na czym polega przeformułowanie (reframing)
  • Pomogę spojrzeć na obecną sytuację przez różne okulary
  • Zaproponuję Ci ćwiczenia, które pomogą popatrzeć na sytuację w sposób dający więcej pokoju niż niepokoju.
  • Wskażę kilka przykładów przeformułowania, których można użyć w rozmowie z dziećmi
  • Przypomnę, że spokój rodzi spokój i wskażę, co to ma wspólnego z przeformułowaniem
  • Krótko podpowiem, jak jeszcze pomóc dzieciom odnaleźć się w obecnej sytuacji

Zachęcam do przeczytania całego wpisu, jeśli jednak szukasz szybkiej podpowiedzi, jak mówić i jak może lepiej nie mówić dzieciom o obecnej sytuacji, przewiń do ostatniej części tekstu. Jeśli Ci się spodoba, zachęcam, przeczytaj o podejściu, z jakiego te podpowiedzi wynikają.

Obserwacja

Dlaczego piszę: “w obecnej sytuacji”, a nie “podczas epidemii”, “w czasie katastrofy”, “w godzinie próby”, “kiedy spędzamy czas z bliskimi w domu”? Robię to świadomie, aby stworzyć większą przestrzeń do przyjrzenia się różnym aspektom sytuacji, w jakiej jesteśmy (znów unikam: “jesteśmy zmuszeni być”, “nas postawiono”, “wpadliśmy”…). Czy to tylko zabiegi językowe?

 Nie! To coś, czego nauczyłam się, poznając Porozumienie bez Przemocy (Non-Violent Communication). Pierwszym krokiem w tym podejściu do komunikacji jest obserwacja: próba spojrzenia na sytuację okiem bezstronnej kamery, unikająca interpretacji. Np. “na twoim biurku leży mój długopis”, a nie: “ukradłeś mi długopis!”, “zawsze bierzesz sobie moje rzeczy bez pozwolenia”, “nie dbasz o porządek w swoich rzeczach i potem zabierasz moje”… Takie podejście ułatwia, a często jest jedynym, które umożliwia, pozostanie w bliskim kontakcie w czasie konfliktu. Chociaż metoda samoregulacji, której jestem facylitatorką (Shanker Self-Reg) nie zajmuje się konkretnie konfliktami ani nie mówi o obserwacji, łączę te dwa podejścia, aby skuteczniej dokonywać przeformułowania sytuacji. Zobaczcie prosty przykład.

    Dawid myśli:

  • “Jestem do niczego”.
  • “To wina koronawirusa, nie może się człowiek w ogóle skupić”.
  • “Gdyby wszyscy nie zawracali mi łba, już dawno bym to skończył. A tak to nigdy mi się nie uda i moja kariera jest skończona”.

Zanim zaczniemy pocieszać Dawida albo dawać mu rady, sprawdźmy, co właściwie się stało. Popatrzmy. Dawid siedzi z notatnikiem, na kartce ma kilkanaście linii tekstu i jakiś wielki znak zapytania. Co się dzieje, Dawidzie? Ach, nie masz rymu do “małomiasteczkowa”! Siedzisz nad tym już kilka godzin. Boli cię głowa? Ano tak…

Czy Dawidowi pomaga myśl, że jest do niczego? Jasne, że nie, takie myśli nigdy nie pomagają i są z góry do odrzucenia. Nikt nie jest do niczego i co by to w ogóle miało znaczyć. A jednak taka myśl, choć pozbawiona sensu, nie jest pozbawiona znaczenia. Wywiera silny wpływ na nasze samopoczucie, może uruchomić ciąg samooskarżania, winduje poziom stresu i obniża kreatywność.

 No dobrze, a jeśli zamiast dołować siebie, poszukamy winy gdzie indziej? “Te hałasujące dzieciaki”, “dzwoniący ciągle telefon”, choroba. Hmm, być może to trochę lepiej – kiedy kierujemy myśli na świat zewnętrzny, może uda się nam znaleźć rozwiązania związane z redukcją stresu. Jest to jednak możliwe tylko, gdy jesteśmy nakierowani na szukanie rozwiązań, a nie na obwinianie kogokolwiek. Póki tkwimy w kręgu szukania winnych, nasza pomysłowość ogranicza się raczej do szukania usprawiedliwień albo wymówek; tracimy wówczas poczucie sprawczości. A zatem: nie, to też nie najlepsza droga. Gdyby zamiast tego zwrócić uwagę na to, co mówi nasze ciało (np. ból głowy), można by zmniejszyć poziom napięcia, choćby zażywając lek przeciwbólowy, pijąc wodę, wychodząc na chwilę na dwór… Możliwe, że rym sam by się wtedy znalazł.

Ciekawe, że w chwili dużego napięcia nasza kreatywność zamiast w szukanie rozwiązań idzie w czarne scenariusze. Jeden brakujący rym a cała kariera! Rodzice często też tak mają: “pierwsza dziura w zębie dziecka – zmarnowałam mu zdrowie, teraz będzie całe życie walczyć z próchnicą”, jedynka ze sprawdzianu – “nie dostanie się do dobrej szkoły, pójdzie na badziewne studia, nic w życiu nie osiągnie, jak ja!”. Mam nadzieję, że wyraźnie widać, jakie to okropne.

Jak pokażę niżej, “przeformułowanie” (reframing) można rozumieć bardzo szeroko. Dla jasności: w metodzie Shanker Self-Reg przeformułowanie to najczęściej spojrzenie na sytuację przez pryzmat stresu, zobaczenie zachowania jako wyraz stresu (stress behaviour), a nie na przykład złej woli. Przyjmując założenie, że tak właśnie patrzę na różne trudne zachowania, dziś skupiam się jednak na innych aspektach przeformułowywania, zwłaszcza że nie zajmujemy się tu ludzkim zachowaniem, ale przekonaniami dotyczącymi pewnej trudnej sytuacji, wyzwania.

Zależnie od tego, w jakim kierunku pójdą nasze myśli, nasz poziom stresu może rosnąć albo maleć. Równolegle może rosnąć lub maleć nasza kreatywność. Gdy stres staje się nadmierny, nasze umiejętności szukania rozwiązań i pomocy sobie spadają. Self-Reg w ujęciu Stuarta Shankera wskazuje na to, że stresory z różnych obszarów nie tylko dodają się, ale multiplikują (więcej o tym w kolejnym wpisie tego cyklu). Kiedy stres nie jest nadmierny, służy motywacji i ułatwia radzenie sobie.

Nawet jeżeli nie możemy od razu wpłynąć na czynniki środowiskowe ani na nasze fizyczne samopoczucie, mamy duży wpływ na to, jak będziemy postrzegać daną sytuację i na co nakierujemy naszą uwagę.

Spróbujemy w podobny sposób pomyśleć o “obecnej sytuacji”?

Jeżeli chcesz, zrób chwilę przerwy i samodzielnie zanotuj kilka zdań, które opowiedziałbyś komuś, kto właśnie wybudził się ze śpiączki i pyta, co się dzieje (albo kosmicie, który właśnie nawiązałby z tobą połączenie i umiał po polsku – wymyśl bohatera, jaki ci tylko pasuje).

    Oto kilka moich pomysłów, pisanych z intencją, by być jak najbliżej obserwacji, a nie interpretacji:

  • Zamknięto szkoły.
  • Odwołano zajęcia dodatkowe.
  • Zezwolono na pracę z domu.
  • Nasza rodzina przebywa wspólnie niemal 24 godziny na dobę.
  • Docierają do mnie (stop, poprawiam się!)… Odbieram różne niepokojące wiadomości o liczbie zachorowań i ofiar.
  • Często myjemy ręce.
  • Mąż zrobił duże zakupy.
  • Nie odbyło się kilka spotkań, na które się cieszyłam.
  • Nie wiadomo, jak długo będzie zalecenie siedzenia w domu.
  • Mam ograniczone możliwości zarobku.
  • Czytam w mediach społecznościowych o tym, jak ludzie chcą pomagać innym w tym czasie.

 Zapewne każdy z nas wybrałby trochę inne zdania, nieco inne aspekty sytuacji. Nie szkodzi. Nie szukamy bowiem idealnej, najobiektywniejszej opowieści o sytuacji. Używamy obserwacji po to, by być bardziej tu i teraz i by zmniejszyć szanse na to, że wpadniemy w ciąg interpretacji, które niekoniecznie będą nam służyć.

Przeformułowanie

 Tyle o obserwacji. Teraz zajmijmy się przeformułowaniem. Kiedy czytasz: “zamknięto szkoły”, pewnie umiesz wyobrazić sobie bardzo różne reakcje. Inaczej usłyszy to zdanie ktoś, kto nie znosi chodzić do szkoły, inaczej ktoś, dla kogo szkoła jest miejscem, gdzie ma najlepszych przyjaciół, a jeszcze inaczej ktoś, kto tylko w szkole może na co dzień spożyć ciepły posiłek; inaczej nauczyciel, dyrektorka, uczennica… Jeżeli umiesz wyobrazić sobie, że patrzysz na sytuację poprzez okulary tych różnych osób, spróbuj użyć tej umiejętności do popatrzenia z własnej perspektywy, ale przez różne szkła.

 “Nie dam rady wysiedzieć tyle w domu z dziećmi”, “nie wiem, co będzie z egzaminem ósmoklasisty”, “wykorzystamy ten czas na nadrobienie zaległości”, “uff, spokój ze szkołą i codziennymi awanturami o wychodzenie z domu”, “musimy jak najwięcej uczyć się sami”, “to będzie przygoda”, “moje dzieci będą na pewno wspominać ten czas latami”… Możliwe, że masz którąś z powyższych myśli, a może więcej niż jedną. Zobacz, jak się czujesz, kiedy pojawiają się w twojej głowie. Jeśli nie jesteś teraz w wielkim stresie, spróbuj powtarzać sobie każdą z nich kilka razy (cicho lub na głos) i sprawdź, jak się czujesz, kiedy wypowiadasz każdą z nich. Czy którakolwiek obniża twój poziom napięcia? A może znajdziesz inną myśl, która wywoła twój uśmiech na twarzy?

Dla mnie to myśl: “nie będę ciągle sama w domu” (ponieważ od kilku miesięcy choruję na depresję i bardzo dużo czasu spędzam sama), a także: “mamy dużo czasu i możemy wypróbować różne rozwiązania, zobaczymy, z czym nam będzie najfajniej”. A jakie myśli mogą uspokoić ciebie?

Możesz wrócić do tego tekstu później, a teraz może spróbować samodzielnie przeformułować inny aspekt sytuacji. Zależnie od tego, jak się w tej chwili czujesz: czy raczej spokojnie, czy raczej w napięciu, wybierz sytuację łatwiejszą (drobniejszy aspekt rzeczywistości, coś o małym wpływie na ciebie i twoich bliskich) lub trudniejszą (coś długoterminowego albo mocno niepokojącego). Krok po kroku, jak to zrobić? Ja proponuję tak:

  1. Zapisz zdanie, które często krąży w twoich myślach (np. “Skończy się nam papier toaletowy i będzie masakra”).
  2. Spróbuj zamienić je na obserwację (np. “Mamy tylko 4 rolki. Zazwyczaj wystarczy nam to na 3 dni. W internecie czytam, że ludzie wykupują cały papier toaletowy”)
  3. Nazwij to, co się w tobie dzieje (np. “Czuję niepokój, że kupienie papieru będzie wymagało chodzenia od sklepu do sklepu. Nie chcę wychodzić, bo boję się infekcji. Martwię się tym i brakuje mi pomysłu na proste rozwiązanie”)
  4. Pomyśl o sobie jako zmartwionej, zaniepokojonej osobie, którą chcesz wesprzeć. Poszukaj słów, myśli, które dodadzą jej spokoju (“Mam zapasy na 3 dni. Przez te 3 dni mogę wymyślić rozwiązanie. Mogę zapytać kogoś o radę. Mogę poprosić o pomoc… Jestem teraz bardzo zdenerwowany, ale jak się wyśpię, spojrzę na to świeżymi oczyma”).
  5. Zapisz nowe zdanie (np. Mam 3 dni na znalezienie rozwiązania kwestii papieru i mogę poprosić o to X).

    Spróbujesz? Bardzo polecam. Gdy wrócisz do tekstu, znajdziesz kilka moich propozycji na przeformułowanie “obecnej sytuacji”.

Co możemy powiedzieć dzieciom?

Kilka przykładów rzeczy, które może mówimy dzieciom, a które można by powiedzieć inaczej

Nie wolno nam wychodzić z domu, bo panuje epidemia.

    A może: 

Pomagamy służbom medycznym w walce z wirusem, kiedy mniej ludzi się spotyka i nie dajemy wirusowi szansy na zakażenie kolejnych osób.

Możemy ochronić osoby najbardziej narażone przez chorobę dzięki temu, że spędzamy czas w domu.

Trzeba dokładnie myć ręce, bo inaczej można zarazić babcię i umrze.

    A może:

Wiesz, że mydło świetnie walczy z wirusem? Chcesz zobaczyć filmik, który to pokazuje?

Dzięki myciu rąk wygrywamy z koronawirusem!

Tak, jesteśmy skazani na siebie.

    A może:

Spędzimy teraz dużo czasu razem. Pewnie będą bardzo wesołe chwile i takie, kiedy będziemy mieli się nawzajem dość. Może narysujemy, co lubimy robić razem, a co osobno, i będziemy mieć ściągę w razie nud

Jesteśmy w tym razem, jesteśmy blisko siebie i opiekujemy się sobą nawzajem.

To może potrwać bardzo długo, nikt nie wie, ile. Musimy jak najlepiej wykorzystać ten czas!

    A może:

Przyjdzie taki czas, kiedy to będzie dla nas wspomnieniem. Co możemy zrobić, by to było miłe wspomnienie?

Pamiętasz, jak twój brat był niemowlakiem i ciągle płakał w nocy? Ja nieraz myślałam, że to nigdy nie minie, ale wtedy przypominałam sobie, że Ty też kiedyś byłaś taka malutka i płakałaś, a to było tak dawno. Nawet długie i nieprzyjemne sytuacje się kończą.

Co ciekawego będziemy robić: dzisiaj?

Nie ma sensu się bać, co ci to pomoże! Przestań marudzić.

    A może:

I ludzie, i zwierzęta boją się różnych rzeczy. Często właśnie dzięki temu umieją lepiej o siebie zadbać. Pamiętasz, jak dbamy o siebie w tym czasie? Że jesteśmy razem, ograniczamy wychodzenie z domu i dokładnie myjemy ręce? Czy to Ci pomaga? Poszukajmy więcej sposobów, by użyć naszych strachów jako supermocy!

Nawet to słowo “wirus” brzmi jakoś tak… groźnie, nie? Jest takie warczące… Powiemy je kilka razy? Najpierw najgroźniej, jak umiesz! Głośniej! Ciszej… Może teraz spróbujemy mówić jak Rider z “Psiego patrolu”? Jak myślisz, co “Psi patrol” poradziłby dzieciom, które boją się wirusa?

    Podobne przykłady można mnożyć. Zobacz, wszystkie opierają sie na przeformułowaniu myśli. Mnie w przefomułowaniu pomaga obserwacja (np. W ostatnim przypadku: dziecko się boi), niektórzy umieją to robić bez zatrzymywania się, by sformułować obserwację. 

    Przeformułowując, miej w głowie myśl: jak mogę zobaczyć w tej sytuacji możliwość działania, potrzebę zatroszczenia się o siebie i bliskich? Czy umiem szczerze powiedzieć coś, co może rodzić spokój. Czy mam ten spokój w sobie? Co może mi pomóc go znaleźć?

    Same słowa mają znaczenie, ale w bliskich relacjach liczy się znacznie więcej, niż to, co się mówi. Można z pewnością wygłosić zaproponowane przeze mnie teksty w sposób, który nikogo nie uspokoi. Wszyscy (a małe dzieci szczególnie) odbieramy bardziej to, jak czuje się osoba, z którą rozmawiamy, niż to, co mówi. Jeśli nie wierzymy w to, co chcemy przekazać, nie przekażemy spokoju. Raz jeszcze, jak mantra: „Spokój rodzi spokój”.

Nie martw się, jeśli jeszcze nie czujesz spokoju, jakiego pragniesz. Właśnie po to piszę te tysiące liter, by pomóc Ci poczuć spokój i nauczyć się go dawać sobie i bliskim. Dbaj o siebie.

W kolejnym odcinku napiszę o tym, dlaczego obecna sytuacja jest dla nas tak trudna do zniesienia, i pomogę Ci w nauce rozpoznawania sygnałów stresu i znajdowania stresorów. Nie wszystkie są oczywiste, ale właśnie w tym bardzo może nam pomóc Self-Reg.

Co jeszcze możesz zrobić?

Śmiało pozwalaj dzieciom na swobodną zabawę. Jest ona lekarstwem na wiele niepokojów. Nie ingeruj, jeśli dzieci będą bawić się w rzeczy związane z chorobami, śmiercią, wypadkami, katastrofami. Nie odwracaj od tego ich uwagi, a jeszcze bardziej nie gań tego. Ty próbujesz zadbać o siebie i bliskich czytając mój tekst. Dzieci – bawiąc się, bo w ten sposób mierzą się z sytuacją, wyobrażeniami, ćwiczą różne umiejętności. To jedna z najskuteczniejszych strategii redukcji stresu – a o redukcji stresu opowiem szerzej w jeszcze innym odcinku.

Redukcja stresu tu i teraz

Jeśli czujesz, że Twój poziom napięcia jest już bardzo wysoki, czyli jesteś już w bardzo dużym stresie, fajnie zadbać o obniżenie napięcia, nim przejdziesz do lektury kolejnych wpisów. Co mogę zaproponować?

Kilka strategii na zmniejszenie stresu tu i teraz:

  • Zrób sobie dobrą herbatę albo kawę. Nalej sobie szklankę wody. Weź kilka łyków, nim będziesz czytać dalej. (Często w dużym stresie zapominamy o piciu, a samo uzupełnienie płynów pomaga naszemu układowi nerwowemu. Przygotowywanie napoju to także sposób na bycie tu i teraz, a nie wybieganie myślami daleko stąd)
  • Zadbaj o to, by wygodnie siedzieć. Czytasz w pośpiechu na telefonie? Poszukaj najpierw wygodnej pozycji. To wcale nie takie oczywiste. (Stres to nie tylko kwestia tego, co w naszych myślach, a raczej: głównie nie kwestia myśli. To przede wszystkim odczucie w ciele. Jeśli do stresu dokładasz jeszcze niewygodę, wymuszoną pozycję, drętwienie nogi… łatwo się przeciążysz)
  • Jeśli znasz jakieś ćwiczenia oddechowe i dobrze się dla Ciebie sprawdzają, wykonaj je. Jeśli nie – nie musisz się od razu uczyć. Mnie zawsze pomaga kilka głębokich WYDECHÓW, nie wdechów.
  • Lubisz w czasie spotkań szkicować coś, bazgrać na marginesie? Lubisz mieć coś w ręku? Rozejrzyj się, może masz pod ręką coś, czym możesz pomanipulować przy czytaniu; może pożyczysz od dziecka fidget spinner albo jakiegoś zgniotka? Może weź kartkę i bazgrol sobie śmiało.
  • Wypisz sobie listę 2-3 rzeczy do zrobienia czy przemyślenia, które najbardziej nie dają Ci spokoju. No, teraz są już zapisane, nie zapomnisz o nich, możesz skupić się na tym, co masz zrobić teraz.
  • Zadbaj o ciszę albo o dźwięki, które lubisz. Tak, dzieci w domu, wiem. Może założysz słuchawki? Schowasz się w sypialni?
  • Powąchaj ziarna kawy albo kadzidło, albo jakiś ładnie pachnący kosmetyk…
  • Weź prysznic, w miarę możliwości regulując kilka razy temperaturę wody. Pobądź dłuższą chwilę w tej optymalnej temperaturze.
  • Przytul się do kogoś bliskiego.
  • Zadzwoń albo napisz wiadomość do kogoś miłego.

Po co to piszę? Mam kilka powodów:

  1. Jeśli tu zaglądasz, to pewnie szukasz strategii, które pomogą Ci znaleźć spokój. Możliwe, że brak Ci go już tu i teraz w chwili czytania.
  2. Kiedy jesteśmy w dużym niepokoju, trudno nam się skupić, trudno uważnie czytać, uczymy się mniej skutecznie.
  3. W niepokoju łatwiej o negatywne zniekształcenie poznawcze, czyli na przykład postawę: “i tak nic mi nie pomoże”, “ten tekst nie jest dla mnie” i próby udowodnienia tego sobie na siłę. Szkoda się tak męczyć, kiedy można spróbować podejść z nadzieją. Ale nadziei nie wywołuje się siłą woli.
  4. Samoregulacja opiera się na dobrej znajomości siebie, w tym swoich uczuć i reakcji w ciele. Zaproponowane wyżej drobne sposoby na obniżenie napięcia odwołują się właśnie do tego; zwracają uwagę na zmysły, na postawę ciała, na oddech. Również jeżeli sprawdzisz i stwierdzisz, że dla Ciebie nie działają, jest to sukces – wiesz już lepiej, że te sposoby nie zawsze się sprawdzą dla Ciebie. 
  5. Może ta lista pobudzi Twoją kreatywność i znajdziesz własne sposoby na obniżanie napięcia tu i teraz – dla siebie albo kogoś z domowników.

Jeśli coś z propozycji zadziałało albo udało Ci się znaleźć własny sposób na zmniejszenie napięcia choćby krótkoterminowo, to… zapraszam do czytania kolejnych postów.

Spokój w czasie zarazy. Wstęp do samoregulacji

Co się właściwie dzieje? Poziom stresu zależy od rozumienia sytuacji

Spokój w czasie zarazy. Wstęp do samoregulacji

[Jeżeli zaczynając czytać, jesteś już w dużym stresie, to najpierw zapraszam tutaj: Redukcja stresu tu i teraz]

Trudno udawać, że nic się nie dzieje. Z zewnątrz niepokojące wiadomości, z wnętrza domu – większy niż zwykle chaos, bo dzieci nie wychodzą: ani do przedszkola czy szkoły, ani na zajęcia dodatkowe, ani na podwórko. Jasne, już nieraz coś takiego przeżywaliśmy. Bywały informacje o tragediach, które – choć nas bezpośrednio nie dotykały – wpływały na nastrój w domu. Bywały choroby, trzymające nas kaszlących w domu. Może dzieci miały ospę, może rodzeństwo zarażało się nawzajem jakimś drobniejszym czy poważniejszym wirusem. Obecna sytuacja nie jest zupełnie inna, niż to, co już jakoś znamy. A jednak… różne trudne elementy rzeczywistości zbiegły się dla nas w czasie i przestrzeni, no i siedzimy w domu.

Siedzimy, dzieci się nudzą, albo się boją, albo kłócą między sobą… Wyszłoby się na basen! Na plac zabaw! Umówiło ze znajomymi, niech dzieci się wyszaleją z rówieśnikami, a my wypijemy kawę i pogadamy o dorosłych sprawach. Ups… Wiele znanych nam i wypróbowanych strategii jest teraz niedostępne.

Niepokoimy się wiadomościami o pandemii, sytuacją finansową, zapasami żywności, martwimy o starszych członków rodziny. Nie chcemy, by nasz stres udzielał się dzieciom. Nie wiemy, czy rozmawiać z nimi wprost o koronawirusie czy może lepiej je chronić przed informacjami. Te i inne problemy do rozwiązania dokładają nam ciężaru. Chciałabym pomóc sobie i Wam choć trochę go zdjąć.

Jako facylitatorka metody Shanker Self-Reg dużo mówię o samoregulacji, nie tylko dzieci, ale i dorosłych, oraz o tym, jak, cytując Stuarta Shankera: “Spokój rodzi spokój rodzi spokój rodzi spokój…”, czyli o tym, jak możemy nawzajem wspierać się w samoregulacji przez współregulację. Na co dzień może to oznaczać najróżniejsze praktyki. Na moich warsztatach mówię sporo o kontakcie z naturą, ruchu, czasie dla siebie, potrzebie relacji i bycia częścią społeczności. Dziś, kiedy wielu z nas ze względów bezpieczeństwa przebywa w domu, często w ciasnym mieszkaniu z całą rodziną, mamy mały dostęp do takich strategii dbania o redukcję stresu, regenerację i budowania odporności psychicznej.

    Czy da się dbać o samoregulację w tych nowych, trudnych warunkach? Co my, dorośli, możemy teraz robić dla siebie? Co może nam pomóc być źródłem spokoju dla naszych domowników? Jak wspierać dzieci w tym pełnym stresu czasie?

    Jak podejść do tego czasu? Przeglądając media społecznościowe, widzę, jak strony poświęcone edukacji czy rodzicielstwu, wychodzą naprzeciw temu pytaniu i podsuwają najróżniejsze opcje. Ponieważ obserwuję zarówno strony dla edukatorów, jak i związane z wolną edukacją czy unschoolingiem czytam rady zupełnie sobie przeciwstawne. Obok siebie pojawiają mi się posty zachęcające do wprowadzenia ścisłego harmonogramu dnia i takie, które zalecają totalnie wrzucić na luz, dając dzieciom robić, co chcą. Rozmawiam z przyjaciółkami, które cieszą się tym wspólnym rodzinnym czasem, chcą czytać razem książki i grać w planszówki, i czytam o tym, jak szkoły nerwowo wprowadzają e-learning i zapewniają, że na pewno uda się zrealizować podstawę programową, jeśli tylko dzieci będą pilnie pracować w domu. 

Kto ma rację? Nie o tym będzie moja seria wpisów. Zamiast udowadniania wyższości któregoś z podejść, chcę pomóc każdej i każdemu z czytelników znaleźć strategie na tu i teraz, dla siebie i swoich bliskich. To jeden z fundamentów samoregulacji: bierze pod uwagę obecną sytuację i konkretne uwarunkowania osoby, której dotyczy. Nie wbija w schemat. Daje narzędzia, by troszczyć się o siebie i o innych adekwatnie do możliwości, potrzeb i zasobów.

 A jaka to sytuacja? Obiektywnie trudna. Subiektywnie – to, jak ją przeżywamy, zależy od naszej formy w danej chwili, od przeszłych doświadczeń, od poziomu stresu osób wokół. Self-Reg uczy życia ze stresem i redukcji nadmiernego stresu. Do obiektywnie trudnej sytuacji dochodzą często stresory, których na pierwszy rzut oka nie dostrzegamy, a które obciążają nas tak, że trudno radzić sobie nawet z prostymi rzeczami. Niektóre z nich są zewnętrzne (np. ciasnota w mieszkaniu, hałas, konflikty), ale wiele zależy od nas, na przykład od naszych wyobrażeń: jakimi rodzicami powinniśmy w tej sytuacji być, jak powinny się zachowywać dzieci. Często samo to, jak sobie nazwiemy (choćby tylko w myślach) daną sytuację wpływa na poziom jej trudności dla nas. Już w tych dwóch rzeczach może pomóc Self-Reg w opracowaniu Stuarta Shankera, to jest pięć kroków: Przeformułowanie sytuacji; Rozpoznanie stresorów; Redukcja stresu; Rozwój świadomości; Regeneracja i budowanie odporności psychicznej. Moja seria wpisów będzie szła za tymi pięcioma krokami, a zatem przeczytacie (w miarę pojawiania się kolejnych tekstów będą poniżej podlinkowywane):

  1. Co się właściwie dzieje? Poziom stresu zależy od tego, jak rozumiemy sytuację
  2. Zobacz stresory, nie tylko te związane z wirusem
  3. Czy da się zmniejszyć poziom stresu?
  4. Jak znajdować i pielęgnować spokój w czasie pandemii?
  5. Budujemy odporność… psychiczną!

    Przyjrzymy się naszej sytuacji w tych dniach: nas, dorosłych, naszych dzieci, innych domowników pod kątem tego, jak nie tylko nie wpaść w błędne koło stresu, ale i jak przeżywać ten czas wspólnie i wspierać się nawzajem. Od Stuarta Shankera nauczyłam się nie tylko, że “spokój rodzi spokój”, ale również, że naszym celem jest nie tylko przetrwanie (ang. survive), ale życie pełnią życia (ang. thrive). Może uda się nam do tego przybliżyć?